Elżbieta Charyło (Bieta): Akwarystyka – moja pasja
fot. Michał Korolczuk (Awokado)
Miłość do świata ryb zrodziła się we mnie w czwartej klasie szkoły podstawowej, na lekcji biologii. Nauczycielka bardzo ciekawie prowadziła lekcje, potrafiła zainteresować swoim przedmiotem. Poprosiłam więc mamę, by pozwoliła mi mieć chociaż jedną rybkę, wystarczyłby nawet słoik kilkulitrowy. Nie słyszałam wtedy ani o brzęczykach, ani o świetle, ani o innych wymaganiach. Mama zdecydowanie odmówiła, a ja nie miałam odwagi nalegać i prosić, więc ustąpiłam…
Szkolne początki
Wkrótce potem okazało się, że koleżanka z klasy ma rybkę w domu. Trzymała ją w kilkulitrowym słoiku bez oświetlenia, w sekretarzyku zamykanym na klucz, żeby matka nie znalazła nowego lokatora. Codziennie po lekcjach odwiedzałyśmy koleżankę, a w zasadzie jej rybkę. Nie pamiętam, jak się to wszystko skończyło, ale podejrzewam, że rybka odpłynęła do podwodnej krainy na zawsze, nie przetrwawszy takich spartańskich warunków. Później zapomniałam na wiele lat o akwarystyce.
Pasja rodzi się w… pracy
Zainteresowanie odżyło po wielu latach zupełnie przez przypadek. Trafiłam do miejsca pracy, gdzie stało akwarium. Nie było wielkie, ale dla mnie wówczas te 72 litry to już było coś. Choć przyznam, że początkowo nie byłam zachwycona, pomyślałam nawet, że na pewno nie będę niczego przy zbiorniku robić, że skoro chcieli (lekarze), to niech sobie o nie dbają. Z czasem jednak coraz częściej przyłapywałam się na tym, że lubię zaglądać do tego pomieszczenia i patrzeć na wodny świat za szybą. Najpierw obserwowałam, jak sanitariusz Paweł karmi swoich podopiecznych, a pewnego dnia zaproponowałam, że ja też mogę spróbować. I tak się zaczęło. Paweł codziennie pytał, czy nakarmiłam ryby, a ja potwierdzałam. Później ustaliliśmy, że już nie musi pytać, poinformuję go jedynie, gdy będę szła na urlop. Woda zmieniana była bardzo rzadko, więc jak można się domyślić – były straty w obsadzie. By nikt się nie zorientował, razem z koleżanką raz po raz dokupywałyśmy kolejne sztuki. Pamiętam, że były to neonki, gupiki, żałobniczki, razbory klinowe. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że nie wszystko do siebie pasuje, więc nie może przebywać w jednym zbiorniku, a sprzedawca w sklepie potrafił mi wszystko „wcisnąć”.
W zaciszu domowym
Po kilku miesiącach zdecydowałam się założyć pierwsze swoje akwarium w domu (mieszkanie 83 metry kwadratowe) i zaszalałam, kupując w prezencie dla syna na Dzień Dziecka 24-litrowe akwarium. A w domu… opierdziel ze strony męża, że za miesiąc czeka nas przeprowadzka, a ja graty znoszę. O tak – myślę sobie, to rzeczywiście duży problem. Najważniejsze, że radość dziecka była ogromna, choć w zbiorniku był tylko żwirek, kilka roślinek, mały filterek, gupiki, które dostałam od koleżanki, i dokupione przeze mnie glonojady. To maleńkie akwarium przetrwało zresztą wiele, było z nami w latach 2006–2012. W tym czasie się rozwiodłam, ale zbiornik oczywiście zabrałam ze sobą.
Z takiej okazji nie można nie skorzystać
Pewnego dnia, kiedy już sama wynajmowałam mieszkanie, usłyszałam, że jedna z koleżanek ma do oddania zbiornik 112-litrowy. Wówczas taka pojemność wydawała mi się ogromna! Niestety, miałam w perspektywie kolejną przeprowadzkę, za dwa miesiące kolejną. Próbowałam wynegocjować z koleżanką, żeby zaczekała. Usłyszałam, że albo teraz, albo nigdy, bo bardzo zależy jej na czasie. Co zrobiłam? Oczywiście – zabrałam! A wkrótce potem wymyśliłam sobie, że chcę mieć jeszcze większe akwarium, taaaakie wielkie. I kupiłam zbiornik 200-litrowy. Były już więc u mnie trzy akwaria: 200, 112, 24 litry. W „dwusetce” pływały skalary i bocje wspaniałe, w „studwunastce” zbrojniki niebieskie, neony Innesa, kiryski i coś jeszcze, niestety, nie pamiętam już co. Nim pozbyłam się zbiorników o pojemności 24 i 112 litrów, zdążyłam jeszcze w tym ostatnim rozmnożyć akary pomarańczowopłetwe. W miejsce dwóch oddanych akwariów dokupiłam jedno – 54-litrowe, które to zalewałam, to znosiłam do piwnicy, aż wreszcie zaczęło przeciekać.
Kiedy po jakimś czasie taki kilkudziesięciolitrowy zbiornik był mi potrzebny, dostałam go w gratisie od kolegi – Dwojaka. Zbiornik stoi zalany do dzisiaj, trzymam w nim krewetki, ślimaki „helenki”, glonojady, rośliny. Taki misz-masz. Swego czasu pięknie rozmnażały się tam glonojady, ale odkąd wzrosła populacja krewetek i „helenek”, nie mam już małych.
„Sześćsetka” to jest to
W lipcu ubiegłego roku w moim domu pojawiło się akwarium 600-litrowe. I to dopiero było „wow”. Miałam w nim bocje wspaniałe (moje pupilki), tęczanki niebieskie, tęczanki wspaniałe, tęczanki neonowe (już ich nie mam, bo zmieniam obsadę), gurami (także poszły w dobre ręce), kosiarki. Na razie robię porządek z baniakiem: zerwałam już tło strukturalne, muszę zeskrobać silikon z szyby, przeprowadzić dezynfekcję, a później zrobić remont ściany – i odpalam zbiornik na nowo! Przy pracach pomogli mi koledzy forumowicze: Adams, Miewan, Dwojak, Misiak, za co jestem im niezmiernie wdzięczna, bo dla mnie byłoby to wprost niemożliwe (przeniesienie zbiornika ze stelażem w inne miejsce). W zrestartowanym szkle szykuję miejsce dla siedemnastu bocji wspaniałych, czterech kirysków i paletek – moich faworytek!
Paletki – spełnione marzenie
A co stało się z „dwusetką”? Jakiś czas temu miałam w niej tylko roślinki, masę ampularii oraz niechciane molinezje. Tych ostatnich się pozbyłam, a na ampularie przyszedł pomór. I wtedy sobie pomyślałam, że takiego sporego zbiornika szkoda dla samych roślin. Moim marzeniem od dawna były paletki. Pojechałam więc po nie aż do Łomży. Niestety, rybami cieszyłam się zaledwie przez około pół roku, bo popełniłam sporo błędów. Próbował mi pomóc Adams, Ogryzeek, Czarjan, niestety, nie dało się naprawić tego, co nabroiłam. Mało nie płakałam ze złości na siebie… Zmarnowałam dwanaście ryb. Została mi jedna, jedyna iskierka nadziei – paletka marlboro. Gdybym straciła i ją, to pewnie już nie odważyłabym się startować ponownie. Ale cóż, zawzięłam się i kupię znowu paletki, tym razem bogatsza o doświadczenia i wiedzę zdobytą od kolegów.
Opowiem jeszcze, co mnie nakłoniło do założenia w domu tak dużego akwarium. Kiedyś pojechałam odebrać roślinki od pewnego forumowicza, teraz już nawet nie pamiętam, kto to był. Pamiętam tylko, że było to w Starosielcach. Wchodzę do domu i widzę piękne ogromne akwarium, na pewno dużo ponad 1000 litrów. Dech mi zaparło i z wrażenia nawet nie zapytałam, ile to litrów. Każda babeczka to już tak ma, że pamięta podłogę, dywan, ściany, meble itp. Ja nie widziałam nic, zupełnie nic – tylko ten roślinny baniak. Był cudowny, przepiękny. Pierwszy raz na żywo widziałam tak zadbany zbiornik. Później zauważyłam jakieś rybki, ale nie wiem, co to za ławica pływała. Ten zbiornik mam przed oczami do dzisiaj. I wtedy zamarzył mi się większy zbiornik. Moje piękne bocje, stadko tęczanek, trzy dobrane pary pielęgnicy nikaraguańskiej zaczęły ze sobą mocno walczyć. Poraniły się bardzo głęboko i dotkliwie. Musiałam szybko coś wymyślić. Wymyśliłam więc, że z dwóch – „studwunastki” i „dwusetki” – zrezygnuję na korzyść jednego. Zsunę dwie komody i będzie 180 x 50 x 50 cm. Dałam ogłoszenie na innym forum, że szukam takiego baniaka. I znalazł się ktoś, kto zaoferował mi taki zbiornik. Początkowo nie byłam przekonana, bo akwarium miało wymiary 200 x 50 x 60 cm. Postanowiłam jednak pojechać i zobaczyć. Tylko zobaczyć, bo funduszy wtedy jeszcze nie miałam ani na baniak, ani na oświetlenie, ani na zewnętrzny filtr choćby. Ale jak zajechałam, to mi szczęka opadła. Moje marzenie i co – mam odpuścić?! Nie, dam sobie radę. Miałam trzy dni. Pożyczyłam pieniądze, znalazłam poleconą przez znajomego firmę transportową i za dwa dni już miałam zbiornik u siebie. Niemożliwe stało się możliwe. Problemem był filtr zewnętrzny, którego nie umiałam podłączyć, ale z pomocą osoby, która sprzedała mi akwarium, jakoś się udało. Później przez dwa miesiące nie mogłam spać po nocach, bo ciągle mi się wydawało, że leje się woda. Śniły mi się koszmary, że akwarium pęka, że filtr wypompowuje wodę na podłogę, że zalewam sąsiadów. Nadmieniam, że mieszkam w wieżowcu, na ósmym piętrze. Ale już uspokoiłam się, już cieszę się ze zbiornika. Czekam, kiedy znowu wróci do niego życie, kiedy będę mogła od początku go urządzać.
Wiedza na forach
Chcę dodać, że nikt z moich znajomych nie miał i nie ma akwarium. To, czego się nauczyłam, do czego doszłam, zgłębiałam sama przez wiele lat. Uczyłam się głównie czytając artkuły na internecie, trochę podpytywałam sprzedawców w sklepach. A kiedy odkryłam istnienie akwarystycznych forów internetowych, zdobywanie wiedzy i wymiana doświadczeń stały się jeszcze prostsze.
A co teraz?
Teraz wiem, z że gdybym się nie rozwiodła, nigdy nie mogłabym liczyć na rozwinięcie swojego hobby, które przerodziło się w prawdziwą pasję. Mogę godzinami wpatrywać się w swoje akwaria. Nie muszę nigdzie wyjeżdżać, żeby się relaksować i odpoczywać. Wystarczy mi kubek kawy w ręku, akwarium przed oczami, kwiaty na balkonie. Nie muszę gapić się w telewizor, mam ciekawsze zajęcie. Codziennie rano sprawdzam kolejno swoje trzy baniaczki. Najpierw jedzą ryby, potem jedzenie dostaje kotka, a ja… cóż, albo zdążę zjeść śniadanie, albo i nie. Kawę zawsze rano zdążę wypić i zawsze zdążę 15-20 minut pogapić się w szklany ekran akwarium, poobserwować swoje pupilki. Jak widzicie, ta przygoda z akwarystyką stała się nie tylko pasją, ale i sposobem na życie.
Aktualnie na moich 44 metrach kwadratowych są dwa zbiorniki po 576 litrów, jeden o pojemności 450 litrów, niewysoka kostka 37-litrowa i trzy maleństwa 12-litrowe. Ostatnio doszedł kotnik 54-litrowy na maluchy pielęgnicy nikaraguańskiej i ziemiojadów „altifronsów”. W pracy zmieniłam 72 litry na 112 litrów, w których króluje para pielęgniczek Ramireza, osiem sztuk „lorikarii” red, cztery sztuki małego zbrojnika L144, sześć sztuk babki odmiany blue. W pracy niemal każdy robi sobie przerywnik i spogląda na akwarium. Ostatnio usłyszałam komentarz: „Najnowszy aranż to już wyższa półka. Nie na darmo pani jeździ na te swoje wystawy akwarystyczne”. W pracy koledzy i koleżanki co jakiś czas pytają, dokąd znowu w najbliższym czasie się wybieram…
- Magazyn Akwarium nr 3/2020 (181)13,90 zł – 19,80 zł
- Prenumerata Magazynu Akwarium45,00 zł – 218,00 zł