Artykuły

Co w szkło?

Felieton

tekst Paweł Paśnicki, fot. Paweł Czapczyk

Co w szkło? Felieton

Czasem człowiekowi coś się znudzi. Kowalom nudzą się podkowy, a dżokejom konie. Nam, akwarystom, nudzą się ryby. Dlatego co pewien czas nasi najukochańsi podopieczni lądują na Allegro, w sklepie zoologicznym albo w akwarium u stryjenki w Krotoszynie. A my rozglądamy się za nową miłością na wieki, za którą zapłacimy gotówką. Szukamy, przebieramy. Jaki gatunek ryby wybrać?

Można – na przykład – „powrócić do przeszłości” każdego akwarysty: do gupików. Te „dzisiejsze” są o wiele bardziej kolorowe od tych „wczorajszych”. Widocznie Azjaci przedkładają disco polo nad Ewę Demarczyk. Gupiki żyją skromnie: jedzą prawie wszystko, zadowalają się małym akwarium i wodą (byle nie wprost) z kranu.  Życie erotyczne samców budzi zazdrość. Wybaczają błędy hodowlane i awarie sprzętu „wiodących producentów”. To idealne ryby akwariowe. Ale hodować gupiki? Przecież nie po to przebrnąłem przez sto kilkadziesiąt numerów Magazynu Akwarium…

Złote rybki odmiany oranda
Złote rybki odmiany oranda

Może zatem – zamiast gupików – wpuścić do akwarium złote rybki? Niby też nie mają – poza odpowiednią przestrzenią – specjalnie wygórowanych wymagań. Moje 200 litrów powinno im wystarczyć. Złote rybki występują w całej palecie odmian o pięknych, egzotycznych nazwach (każdy przyzna, że np.  „oranda” brzmi lepiej niż „czerwony kapturek”). Spokojnie można by coś wybrać. Ale szczerze? Gatunek ten podobał mi się do czasu, kiedy na wystawie akwarystycznej zobaczyłem „prawdziwe” złote rybki: chińskich lordów. Były ogromne, niektóre naprawdę złote (a nie pomarańczowe). Inne zaś perłowe, a nie szaro-białe. Po wystawie można było niektóre okazy kupić. Populacja jednego akwarium kosztowała jednak tyle, co niekradziony roczny (samochód) golf. Od tamtej pory, widząc „sklepowe” złote rybki, odnoszę wrażenie, że to jakaś pomyłka: jakby ktoś oferował Pigmejom miniaturowe dogi…

Neony Innesa w akwarium ozdobnym
Neony czerwone w akwarium ozdobnym

Neony? Owszem, ładne, bo się błyszczą jak tipsy w sobotę. Do tego są małe, co sprawia, że nawet niewielkie akwarium nie wydaje się dla nich więzieniem. (A każdy przyzna, że taka na przykład arowana w pięciuset litrach wody przypomina zachowaniem recydywistę na godzinę przed końcem odsiadki). Neony są zgodne i ślicznie wyglądają, gdy pływają ławicą. Trudno je co prawda rozmnożyć. Rozmnożyć oczywiście dla frajdy, bo zysk z tego żaden: stadko neonów kosztuje tyle, co Big Mac w zestawie. W neonach odpycha mnie co innego: brak najmniejszej rysy indywidualizmu w ich prostej psychice. Kiedyś miałem z piętnaście neonów czerwonych. Samce od samic jeszcze jakoś odróżniałem. Ale całość przypominała świeżo wcielonych rekrutów po pierwszym strzyżeniu. Neony? No, thanks…

Danio są jeszcze gorsze. Nie dość, że nie tak kolorowe jak neony (niektórzy akwaryści określają urodę danio – litościwie – jako „nienachalną”), to są jeszcze niesamowicie głupie. Można je co chwila łapać do siatki, wypuszczać i znowu łapać. Aż nam się znudzi. Danio taka zabawa nigdy się nie znudzi: pamięć mają jak wyborcy. Do tego trzeba dodać podstawową – według mnie – wadę danio: są one zaprzeczeniem tego, po co istnieje akwarystyka. Jak wiadomo, chodzi w niej o stworzenie w domowym zaciszu oazy spokoju, pozwalającej kontemplować piękne okoliczności przyrody. Czy można to osiągnąć, patrząc na uganiające się nie wiadomo za czym i nie wiadomo po co stado dwudziestu danio? Zamiast nirwany czeka nas atak epilepsji. Najgorzej obserwować danio z bliska: da się wtedy udowodnić, że u człowieka – tak jak u ryby – gałki oczne mogą poruszać się niezależnie od siebie i to w różnych kierunkach.

O kardynałkach nawet nie warto pisać. To przecież „krzyżówka” neona z danio.  W dodatku niezbyt udana, bo kardynałek wziął po „rodzicach” ich gorsze cechy. Błyszczący pasek przypominać ma podobno neona.  Akurat: na tej samej zasadzie orangutan przypomina człowieka. Natomiast po danio kardynałek odziedziczył niekomplikowaną inteligencję. Tak naprawdę rodzaj ten ma tylko jedną zaletę: można hodować go w akwarium znajdującym się na nieogrzewanej werandzie. W moim przypadku to argument ważny : zwłaszcza że nie mam werandy.

Akwarium z samymi  zbrojnikami  („L-kami”)  nikt przy zdrowych zmysłach nie założy.  A już trzymanie gatunków „preferujących nocny tryb życia” to prawdziwa aberracja. Chyba że się wykonuje pewien tradycyjny zawód. I to w domu.  Najpiękniejsze zbrojniki są albo koszmarnie drogie, albo koszmarnie duże. Albo „dwa w jednym”.  A najczęściej i tak ich nie widać. Podsumowując: istnieją inne sposoby dostarczania do akwarium CO2.

Może zatem jakieś pyszczaki z Malawi? Pierwsze skojarzenia: „kontrolowane przerybienie”, „dominujący samiec”, „agresja rozłożona na wiele osobników”. Można by pomyśleć, że to fragment instrukcji dla Służby Więziennej. Jeżeli ktoś widział zdjęcia jeziora Malawi (podwodne oczywiście), to bez trudu  zauważy, że zagęszczenie ryb jest tam – o dziwo – znacznie mniejsze niż w akwarium. I dlatego pyszczaki w jeziorze jakoś się nie zabijają. My tymczasem fundujemy naszym podopiecznym życie w ciągłym stresie. Zabije? Nie zabije? Dogoni? Ucieknie? To jeszcze akwarystyka czy już walki gladiatorów? Wszystkim hodowcom pyszczaków życzę spokojnych snów. W pojedynczej celi…

Projekt Tanganika, czyli muszlowce
Projekt Tanganika, czyli muszlowce

To może coś z Tanganiki? Jakieś muszlowce czy szczelinowce? Ciekawe zachowania,  stosunkowo łatwe rozmnażanie.  Wystarczy obrabować osiedlową piaskownicę, włożyć do akwarium parę kamieni, ze dwie muszle i „projekt Tanganika” gotowy. Zwłaszcza muszlowce stanowią wdzięczny „rodzaj” ryb. Nie ma dla nich znaczenia, czy akwarium ma 200, czy 40 litrów. I tak nie odpłyną dalej niż 10 centymetrów od swojej muszli. której pilnują jakby były chore na żołądek.  Widok akwarium z muszlowcami nie powala: szara ryba w szarej muszli na szarym piasku. Czasem, dla urozmaicenia krajobrazu dodaje się szare skały. Tak podobno wygląda Tanganika i jej słynne „surowe piękno”. (Nomen omen – to dobra nazwa dla lokalu oferującego sushi).

Paletki, czyli dyskowce
Paletki, czyli dyskowce

Za to paletki z całą pewnością nie przypominają sióstr szarytek – to raczej tancerki z Rio. Kiedyś uchodziły za akwarystyczną arystokrację. Niestety, niepowstrzymany rozwój techniki wodociągowej (filtr RO za 99,99 PLN) połączony z sukcesami międzykontynentalnego transportu lotniczego (fermy w Azji) sprawił, że z  hodowlą paletek poradzi sobie akwarysta już ze średnim stażem i średnim zapasem gotówki. Owszem, paletki wciąż robią wielkie wrażenie na osobach o imionach typu Nikola, Dżastin lub Dżessika. Ale – co tu kryć – reszcie akwarystów trochę już spowszedniały. Bo co to za arystokracja, która jest do kupienia w prawie każdym „dobrym sklepie zoologicznym”? O wadach paletek śpiewał Czesław Niemen: „kolorowa słodycz stoi w szkle”. Bo istotnie: ten gatunek nie przypadnie do gustu miłośnikom danio i ferrari. Paletki mało się ruszają. Przypominają znudzonych francuskich arystokratów.  Akwarium z tymi rybami można sobie wyobrazić jako film puszczony w trybie „slow motion”. Istotnie – koi to nerwy. Podobnie jak  pewne produkty objęte akcyzą.

Pielęgniczka Ramireza
Pielęgniczka Ramireza

Zostają nam jeszcze małe pielęgniczki czy barwniaki. Miałem kiedyś jakiś gatunek (i to dobraną parę) w 112-litrowym zbiorniku.  Prawidłowo, „po książkowemu” został urządzony: korzenie, liście buku, oświetlenie – dzięki jednej świetlówce i unoszącym się na powierzchni paprociom – przyciemnione. Brązowa woda. Ciemne tło. Niejaki Lasse (dziecię z Bullerbyn) mówił na coś takiego:  „Pięciu Afroamerykanów w ciemnej sieni”. Fascynujący był codzienny rytuał poszukiwania przynajmniej jednej z ryb w zbiorniku. Czasem ją znajdowałem, czasem nie. Od strony biologicznej i finansowej hodowla zakończyła się sukcesem: para wywiodła młode, które sobie urosły i zasiliły lokalny rynek handlu detalicznego, a ja dostałem za nie dziurkowany plastikowy koszyczek ze zwartką. Gwoli wyjaśnienia: dopóki w zbiorniku były „obce” ryby – pielęgniczki  nie chciały się rozmnażać. Uwolnione od neonów – o dziwo – przystąpiły do tarła. Tylko że ja przez pół roku zamiast akwarium miałem szklaną wannę z herbatą, a odwiedzającym nasz dom udowadniałem, że „chyba podobno gdzieś jakieś ryby tam powinny być”. Co mówiła moja żona o takiej ozdobie pokoju – nie zacytuję.

Jak ktoś lubi dzieci – może oddać się hodowli pielęgnic z Ameryki Środkowej. Wystarcza im odstana woda wodociągowa. Jedzą wszystko. Uwielbiają gupiki. Jak kupimy osiem młodych pielęgnic, to za jakiś czas na sto procent dobierze się z nich para, a my musimy tylko wyłowić z akwarium sześć trupów, którym się „nie powiodło w miłości”.  Dobrana para złoży na kamieniu, pod kamieniem, na korzeniu, na szybie lub w innym wskazanym jej przez autorów książek akwarystycznych miejscu – ikrę. Za parę dni możemy się cieszyć trzema tysiącami młodych. Potem kupujemy co tydzień kilogram rureczników, przepuszczamy je przez blender i wlewamy porcjami do akwariów, bo oczywiście „segregujemy narybek pod względem wielkości, by zapobiec kanibalizmowi” (to kolejne kanoniczne zdanie z literatury, które potrafię zacytować obudzony w środku nocy).  Kiedy już nasze trzy tysiące rybek osiągnie wielkość „handlową”… możemy… założyć akwarium ze żmijogłowami czy szczupaczkami żyworodnymi. Albo wrócić do gupików…

*

Co zatem wobec powyższych argumentów warto hodować? Odpowiedź jest prosta: WSZYSTKO. Każdy gatunek jest niepowtarzalny i na swój sposób fascynujący. Podczas ostatnich Warszawskich Dni Akwarystyki na SGGW wprost zafascynował mnie płytki, ascetyczny zbiornik, w którym  nad dnem wyłożonym zwykłymi otoczakami, niczym w strumieniu, uwijało się stado kardynałków. Bajka. Czy można zapomnieć, jak po raz pierwszy w naszym akwarium przyszły na świat gupiki? Pamiętacie te drobinki przy powierzchni, wśród wgłębki? A wiecie, jak wygląda neon Innesa, gdy ma pół centymetra? A pamiętacie, jak po powrocie do domu siedliście przed akwarium i poczuliście, że Wasze serce powoli odzyskuje swój naturalny rytm? Czy Was też wieczorem witają czatujące pod karmnikiem ryby?

Świat akwarystyki jest wspaniały. To nasz świat.


Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Jeden komentarz

  1. Dziękujemy za słuszną uwagę i za uważność w czytaniu naszych artykułów. Rzeczywiście zdjęcie, niepublikowane w drukowanej wersji Magazynu, znalazło się z tzw. materiałach roboczych z błędnym podpisem i potem zostało z nim automatycznie opublikowane na stronie. Poprawiliśmy to dzięki Panu 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sprawdź również
Close
Back to top button