
Z Waldemarem Jastrzębskim, nestorem polskiej akwarystyki, uznanym hodowcą ryb i społecznikiem, rozmawia Paweł Czapczyk
Porozmawiajmy dziś, Waldku, o gupikach.
Dobrze, Pawełku.
A zatem: jak zaczęła się Twoja przygoda z gupikami?
Zacznę może od końca: niedawno wróciłem ze szpitala, a chwilę wcześniej mój regał akwarystyczny spotkała autentyczna tragedia. Dziś już doszedłem do siebie, choć można powiedzieć, że jeszcze wczoraj jedną nogą byłem na tamtym świecie. Ale mam przedwojenny organizm, ulepiony bynajmniej nie z dzisiejszej gliny.
Zadziwiająca witalność, ciągły optymizm i szczera pasja – tego każde pokolenie akwarystów może Tobie pozazdrościć.
Cóż, w kwestii akwariów pomogła mi, jak zwykle, Pani Bogusia Jankiewicz. Natomiast Krzysztof Kelman obiecał mi trochę gupików. I w kuchni chcę założyć nowy zbiornik z Poecilia reticulata, by sobie samemu udowodnić, a i pokazać innym, jak może wyglądać hodowla tych pięknych ryb. Chcę jakąś nową linię wychować…
Wiesz, że temu przedsięwzięciu będę wiernie kibicował i sekundował. Ale, Waldku, powiedz w końcu, kiedy po raz pierwszy na serio zająłeś się gupikami?
W czasach, kiedy organizowałem wystawy akwarystyczne w Pałacu Młodzieży. Marek Tatarczuk zamówił na wystawę do swojego zbiornika ryby. Były to gupiki – same samce. Niestety, prosto po odbiorze z lotniska wpuścił je do akwarium. Wiesz, że bez aklimatyzacji to się nie mogło udać. Niby wieczorem wszystko było w porządku, ryby pływały i nie wykazywały żadnych niepokojących zachowań czy objawów chorobowych. Jednak rano, kiedy przyszedłem przed oficjalnym otwarciem wystawy, wszystkie leżały pokotem na dnie, nieżywe. Chyba dwieście przepięknych samców odmiany King Cobra. Nie niebieskie, lecz zielone. Tylko jeden osobnik wykonywał jakieś ruchy, podrywał się do góry, miał się jeszcze ku życiu. Szybko zatelefonowałem do Marka i zapytałem, czy mogę podjąć próbę jego uratowania. Zgodził się.
Udało się?
Tak. Samczyk wrócił do świata żywych. A że jestem miłośnikiem zielonej King Cobry, zacząłem kombinować. Jeszcze tylko na marginesie dodam, że w przypadku King Cobry to musi być standard triangel z pełnym wzorem. No i pięknie ułożona cała płetwa ogonowa. Objechałem więc wszystkie sklepy zoologiczne i kolegów akwarystów, by znaleźć odpowiednie samice dla niego.
Odpowiednie? To znaczy jakie?
Takie najzwyklejsze, nieefektowne, niemal bez wzorów i kolorów, po prostu szarobure. Najważniejsze dla mnie było to, żeby miały trójkątną górę ogona.
Chodziło o to, żeby potomstwo dziedziczyło kształt ogona, kolory i wzór po samcu?
Właśnie. I tych siedem wybranych, wyselekcjonowanych samic dopuściłem potem do tego samca. Pierwsze mioty odpuściłem, zdając sobie sprawę, że – choć młode – samice te mogły już zostać wcześniej zapłodnione przez inne samce. Natomiast drugi miot wziąłem i przeniosłem – oddzielnie od każdej samicy do osobnego akwarium. Ty wiesz, Pawle, że trzy samice dały mi potomstwo podobne do samca? Otrzymałem oto piękne triangle, piękne zielone King Cobry.
Jak dalej potoczyły się losy tego potomstwa?
W następnym roku zaprezentowałem ryby na wystawie w Pałacu Kultury i Nauki. Marek Tatarczuk nie dowierzał, że pochodzą one od tamtego, darowanego mi, ledwo dychającego samca. Ogólnie gupiki wzbudziły na wystawie wielkie zainteresowanie. Małgorzata Stefko z „Naszego Akwarium” opisała moją hodowlę King Cobry. Również redaktorzy z pisma branży zoologicznej „Pet Market” napisali, że posiadam jedną z najładniejszych hodowli gupika w Polsce.
Część z tych ryb oddałem zaraz po wystawie. Jedna pani przyjechała z synem specjalnie z Białegostoku po moje King Cobry. Dałem jej dwie pary. Koledzy się ze mnie śmiali, ale taki mam charakter, jestem hobbystą. Niektórzy na akwarystyce się dorobili, ja – nie.
Bo dla Ciebie akwarystyka jest czystą pasją i szlachetnym hobby.
Tak. Już Ci kiedyś opowiadałem, że akwarystyka i ptaki uratowały mi życie. Moi koledzy z sąsiedztwa zazwyczaj źle kończyli – jako menele i pijacy. I często lądowali w więzieniach. A ja po odrobieniu lekcji przy lampie naftowej wygarniałem popiół, by oznaczać miejsca, w których mogłem dokarmiać zimą kuropatwy. Przychodziły niemal na wyciągnięcie ręki – stadka liczące piętnaście, dwadzieścia kuropatw. Kiedyś zimy bywały srogie…
A swoje gupiki karmiłeś tym, czym dyskowce i żaglowce, czyli głównie tubifeksem?
Oczywiście. Miałem takie miejsce w Piasecznie na Jeziorce, gdzie ścieki z mleczarni do rzeczki wpływały. Były to ścieki organiczne, żadnej chemii. I ja tam tubifeks poławiałem. Raz był u mnie lekarz weterynarii Piotr Korzeniowski, wspaniały człowiek i akwarysta. Bardzo się zdziwił, widząc, że ja moim paletkom podaję garść tubifeksu. Ale paletki miałem wielkie jak talerze. Udowodniłem też jedną rzecz: w kuchni w akwarium 150-litrowym wychowałem 35 paletek!
Niebywałe.
Tyle że to była dla mnie męczarnia. Kiedy przychodziłem z pracy do domu, nie siadałem do obiadu, tylko pierwsze, co robiłem, to brałem wiadra i podmieniałem wodę. I tak dwa, trzy razy dziennie.
A jaką temperaturę miała woda, w której pływały Twoje King Cobry?
Utrzymywałem ją w granicach 22-23 stopni Celsjusza. Nie przegrzewałem gupików, bo ryby były wówczas zdrowe, żwawe i witalne, doskonale rosły, a sama woda przy tej temperaturze była dobrze natleniona.
Czy w hodowli używałeś kotników?
Tak. Nieraz, zamiast siadać do kolacji, chodziłem do akwariów obserwować ryby. Mówiłem do żony: „Kochanie, poczekaj piętnaście minut, bo widzę, że zaraz jedna samica zacznie się kocić”. Ona się śmiała, ale raz mi powiedziała, żebym skończył wreszcie z tymi rybami. Wtedy jej powiedziałem, że przecież nie piję, nie palę, nie chodzę na dziwki. A jakąś przyjemność w życiu muszę mieć.
A jak skończyła się Twoja przygoda z zielonymi King Cobrami?
Ostatnie King Cobry podarowali mi hodowcy z Chin podczas konkursu gupika w warszawskim ogrodzie zoologicznym. Było to krótko przed pandemią koronawirusa. Osobiście się w ten konkurs bardzo aktywnie zaangażowałem, pomagając w organizacji i nawiązywaniu kontaktów Tomaszowi Czyżowi, który jednak – muszę to z przykrością powiedzieć – zachował się wobec mnie bardzo nieelegancko. Na konkursie wystawiłem dwie pary białych gupików, po zawodach chciałem je zabrać do domu, ale okazało się, że Czyż komuś je – bez mojej wiedzy – sprzedał. Ostatecznie wszystkie moje King Cobry oddałem potem Jackowi Gajowi. Nie chciałem sobie bowiem przypominać przykrości, która mnie spotkała, a wiązała się pośrednio z tymi pięknymi rybami. I kazałem Jackowi wszystkie gupiki z moich akwariów wyłapać.
CDN.
- Gupik w domowym akwarium i na konkursach akwarystycznych2,70 zł
- Poecilia reticulata (historia, pasja, zagadnienia hodowlane)2,46 zł
- Hodowla gupika na konkurs (standardy)2,46 zł
- Gupik Endlera (Poecilia wingei)2,46 zł
- Gupik Endlera (Poecilia wingei)2,49 zł
- Gupiki (Poecilia reticulata)2,46 zł
- Gupik Endlera (Poecilia wingei)2,16 zł
- Historia gupika2,16 zł