Wywiady

Magiczny świat żaglowców

Rozmowy mA

Ze Sławkiem Gąsiorowskim, mieszkającym w Danii cenionym hodowcą skalarów, pasjonatem akwarystyki z pięćdziesięcioletnim stażem, rozmawia Paweł Czapczyk

Paweł Czapczyk: Sławku, bardzo miło Cię gościć na łamach Magazynu Akwarium. Opowiedz, proszę, Czytelnikom, jak i kiedy zaczęła się Twoja przygoda z akwarystyką.

Sławek Gąsiorowski:

Witam bardzo serdecznie! I to zarówno Ciebie, Pawle, jak i Czytelników. Jest mi niezmiernie milo, że spośród wielu hodowców wybór padł w tym wydaniu mA właśnie na mnie.
Moja przygoda z akwarystyką zaczęła się bardzo prozaicznie, pewnie tak, jak w przypadku wielu innych hobbystów – konkretny impuls wyszedł od mojego przyjaciela, który wcześniej hodował ryby i potrafił z wielkim entuzjazmem o nich opowiadać. Jego zbiornik wyglądał naprawdę zjawiskowo.

– Kiedy to było?

Było to w 1972 roku. Właśnie wówczas poznałem tego nowego kolegę, który pasjonował się akwarystyką już od kilku lat i posiadał duże, jak na owe czasy, bo stulitrowe akwarium. Pamiętam jak dziś, ze pośrodku rosła w nim duża amazonka (Echinodorus bleheri), a cale dno zarastały kryptokoryny o ciemnych blaszkach liściowych z jaśniejszymi brzegami (Cryptocoryne affinis). W toni wodnej pływały dwa czarne skalary i kilkanaście czerwonych mieczyków. Widok ten urzekł mnie do tego stopnia, że na prezent gwiazdkowy tamtego roku zażyczyłem sobie osiemdziesięciolitrowy zbiornik. Wiosną 1973 roku dostawiłem do niego trzy kolejne akwaria, mniejsze, bo pięćdziesięciolitrowe. I tak zaczęła się moja przygoda z akwarystyką na poważnie.

– Co działo się później?

Następowały zmiany obsady oraz dokupowanie kolejnych gatunków ryb, co z kolei stanowiło bodziec do poszukiwania pełniejszej wiedzy i poszerzania kręgu kolegów, którzy mieliby podobne do moich zainteresowania. W roku 1975 zapisałem się, będąc jeszcze nastolatkiem, do klubu akwarystycznego, co samo w sobie umożliwiło mi dostęp do niesamowitych zasobów wiedzy. Byłem najmłodszym członkiem klubu, więc traktowano mnie po ojcowsku, niemal jako „syna klubu”.

– Ostatnie ćwierćwiecze XX stulecia to były jednak zupełnie inne czasy…

Tak. Ale ja muszę wyznać, że mam duży sentyment do tamtych czasów. Bo wówczas, mimo że dostęp do fachowej wiedzy był ograniczony i utrudniony poprzez niemożność nowoczesnej diagnostyki czy brak internetu, to jednak ludzie bardziej starali się sobie nawzajem pomagać i chętniej dzielili się własnymi doświadczeniami. Wiele znajomości zawartych w tamtych latach zaowocowało później przyjaźniami, niektóre trwają do dziś. Z pewnością akwaryści darzyli się również większym szacunkiem. Dzięki radom wspaniałych ludzi wiele się nauczyłem i  już w tamtym czasie z powodzeniem rozmnażałem pielęgnice południowo- i środkowoamerykańskie. W mniejszych akwariach trzymałem z kolei ryby labiryntowe, a spośród nich moimi faworytami były niewątpliwie bojowniki syjamskie.

– Twoje hobby dalej spokojnie ewoluowało czy nastąpił jakiś zasadniczy przełom, pojawiła się wyraźna cezura?

– Przełomem w moich upodobaniach był rok 1978, kiedy to w Starej Pomarańczarni w Łazienkach Królewskich zorganizowana została wystawa i konkurs złotych rybek (welonów). Wtedy właśnie zrozumiałem, że człowiek może mieć olbrzymi wpływ na wygląd kolejnych pokoleń ryb, jeżeli tylko pozna zasady genetyki i wyciągnie praktyczne wnioski z zasad dziedziczenia cech. Genetyka zafascynowała mnie do tego stopnia, że zupełnie zmieniłem kierunek swoich zainteresowań akwarystycznych. Zaraz po zakończeniu wystawy kupiłem osiem sztuk orandy „czerwony kapturek”. I tak zaczęła się „zabawa” ze sztucznie tworzonymi odmianami ryb.

– O Twojej miłości do złotych rybek nie wiedziałem…

Cóż, przygoda z nimi trwała niemal dziesięć lat, ale bardzo liczne mioty – z jednej strony, a z drugiej – ograniczona bądź co bądź przestrzeń na uprawiane hobby zmusiły mnie do wyboru innego gatunku. Takiego, który odznaczałby się dużą genetyczną plastycznością barw i kształtów. Świetnie do tego celu nadawały się gupiki, które wystawiałem potem w konkursach – i to z dużymi sukcesami.
A wracając do złotych rybek, które, jak wiemy, mają ponad tysiącletnią tradycję (stąd tyle ich odmian!), to nie możemy nie wspomnieć tu o kilku znakomitych akwarystach, którzy przyczynili się do ich popularyzacji w Polsce. To niewątpliwie Adam Latusek, Janusz Pysiak i Iza Ostrowska oraz kilku wybitnych hodowców, takich jak bracia Ziarko. Same ryby i ich wygląd były zapewne wtedy dyskusyjne, ale o gustach się przecież nie dyskutuje. Zresztą sam mam do dziś kilka odmian welonów, ale obecnie pływają one wyłącznie w sadzawce…

– A od kiedy datuje się Twoje zainteresowanie rodzajem Pterophyllum?

Jeśli miałbym dokładnie datować rozpoczęcie swojej przygody ze skalarami, przygody traktowanej całkiem serio, to musiałbym wskazać rok 2012, kiedy zacząłem odbierać ikrę tarlakom w akwarium ogólnym i przenosić ją do wylęgania w „żłobkach”. Hodowałem w tym czasie skalary marmurkowe i złote.

– Zapytam przewrotnie: czy skalary to ryby łatwe w hodowli?

Pewnie Ciebie zaskoczę, ale powiem, że, owszem, skalary są rybami łatwymi w hodowli, nienastręczającymi większych trudności w opiece, bardzo podobnymi, jeśli brać pod uwagę ich wymagania, do innych ryb południowoamerykańskich.

– Ile obecnie spotyka się odmian barwnych skalarów i jak przebiega ich weryfikacja?

Na chwilę obecną mamy mnóstwo odmian. Myślę, że jest ich kilkadziesiąt, gdyż bierze się pod uwagę takie cechy ryb, jak ubarwienie, wzór na ciele i kształt płetw. Chcąc rozmnażać „rasowe” skalary, musimy pamiętać, że fenotyp, czyli wygląd, cechy fizyczne i morfologiczne zapisane są w kodzie genetycznym (genotypie). I mamy do czynienia zarówno z genami dominującymi, jak i recesywnymi. Oznacza to, że rodzic z jakąś cechą dominującą jest w stanie przekazać ją przynajmniej połowie narybku. W przypadku recesywnych genów obydwoje rodzice muszą przekazać swoją kopię genu, aby dana cecha mogła się ujawnić, czyli zostać wyeksponowana w kolejnym pokoleniu.
Istnieje jeszcze jedna opcja, na którą, ma się rozumieć, liczą wszyscy hodowcy. Ja nazywam to zjawisko spontanicznym podczepianiem się genów, które stanowią o nowym wyglądzie. W praktyce oznacza to, że to my musimy dobierać pary w taki sposób, aby utrzymać/wzmocnić interesujące nas formy i kolory. W moim przypadku wybór zawsze pada na ryby o pięknym kształcie ciała i płetw oraz prawidłowym kącie ustawienia płetw, a dopiero na końcu biorę pod uwagę kolor (który wszakże musi być wysycony i dobrze rozłożony).

– Co jest Twoim największym osiągnięciem hodowlanym?

Odpowiedź na pytanie dotyczące sukcesu byłaby dla mnie trochę niezręczna, chociaż wiadomo, że każdy hodowca prędzej czy później osiąga założony cel. Oczywiście ten cel (w jego mniemaniu) pozostaje czymś wyjątkowym. Jaki był mój cel? Sam nie wiem. Wygranie trzech międzynarodowych konkursów? Czy to, że moje ryby pływają obecnie w sześciu krajach świata? Czy raczej może to, że w przyszłym roku mija pięćdziesiąt lat mojego życia z akwarystyką na co dzień?

– Jak powinno wyglądać prawidłowo urządzone akwarium dla skalarów? Jakie parametry fizykochemiczne musi spełniać woda? Jakie wybrać podłoże, a jakie najlepiej posadzić rośliny?

Jak już wspomniałem wcześniej – nie ma tu jednoznacznej i precyzyjnej odpowiedzi, bo skalary należą do ryb relatywnie łatwych w utrzymaniu. A również ich hodowla nie nastręcza większych problemów. Wymagania co do karmienia, filtracji wody czy utrzymania jej właściwych parametrów nie różnią się zbytnio od przeciętnych standardów w ogólnej akwarystyce. Ponadto skalary z powodzeniem można trzymać w zbiornikach ogólnych, wespół z innymi gatunkami.

– Sławku, aby dojść do poziomu, który obecnie reprezentujesz, nie mogło obyć się bez porażek i trudności. Na sukces składają się przecież popełniane po drodze błędy. Jakich błędów byś dziś nie popełnił?

Porażek można uniknąć poprzez systematyczność, konsekwentne i odpowiedzialne podejście, regularną obserwację tego, co się dzieje w zbiorniku, oraz pozostając otwartym na wiedzę. Oczywiście początki są zawsze najtrudniejsze. I często informacje dostępne na grupach internetowych wprowadzają w błąd albo są wzajem sprzeczne. Dobrze jest zatem mieć zaufanego akwarystę w swoim bliskim otoczeniu. To jego warto posłuchać, podpatrywać jego działania, a nie wsłuchiwać się bezkrytycznie w enuncjacje samozwańczych ekspertów na forach internetowych. Sieć zapewnia anonimowość i bezkarność. I błędne porady, które wprowadzone w życie mogą się skończyć finalną śmiercią naszych pupili, nie są tak naprawdę weryfikowane, a dość często bezmyślnie powielane.

– A gdybyś miał zestawić i porównać akwarystykę w Polsce i Danii, to co byś powiedział? Albo inaczej: jakie jest Twoje spojrzenie z duńskiej perspektywy na nasze hobby?

Ze względu na fakt, że od trzydziestu pięciu lat mieszkam w Danii, trudno jest mi ocenić obecny poziom akwarystyki w Polsce. Polską akwarystykę znam głównie z grup na Facebooku, co niekoniecznie odzwierciedla i reprezentuje stan rzeczywisty. Moim zdaniem liderami w akwarystyce są niezmiennie, od pokoleń, Niemcy.

– Jakiej rady czy wskazówki udzieliłbyś adeptowi akwarystyki, czyli komuś, kto dopiero zaczyna lub wręcz pragnie rozpocząć swoją przygodę z żaglowcami?

Akwarystykę – według mnie – należy traktować jak magiczny świat, który, uzbrojeni w wiedzę jak w czarodziejską różdżkę, możemy kształtować zgodnie z naszymi upodobaniami.
Na koniec chciałbym wszystkim życzyć dużo cierpliwości i powodzenia w uprawianiu tego nadzwyczajnego hobby, jakim jest akwarystyka. Dziękuję, Pawle, za miło spędzone chwile.

– To ja Sławku dziękuję Tobie za rozmowę i za to, że dzielisz się z nami pięknem swoich ryb.,

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button