Artykuły

Między nami akwarystami – ryby z odłowu czy z hodowli?

Felieton

Krzysztof Pająk: Między nami akwarystami – ryby z odłowu czy z hodowli?

Chciałbym poruszyć pewien problem, który nierzadko nurtuje mnie (akwarystę), gdy patrzę na akwarium. Temat jest bardzo kontrowersyjny, a sprowadza się do dylematu i pytania: ryby z hodowli czy z natury?

Oczywiście pierwsze osobniki konkretnych gatunków ryb, które pojawiają się w akwariach hodowców, zawsze pochodzą z natury. A dzięki udanym rozmnożeniom „rozłażą się” po kolejnych akwarystach. Ale co w przypadku, gdy gatunku nie udaje się rozmnożyć, a zapotrzebowanie akwarystyczne jest duże?

Często zadawałem sobie pytanie: czy moralne (może zbyt mocno powiedziane) jest odławianie ryb w naturalnych biotopach, które później trafiają do mojego akwarium? (Przecież „po drodze“ ginie czasem połowa osobników z odłowu). I dalej: na ile akwarystyka światowa zaburza populację gatunków w naturze? Pierwszy z brzegu przykład – bocja karłowata (Ambastaia sidthimunki). Parę lat temu zamówiłem kilka egzemplarzy. Ryby, które znalazły się w Czerwonej księdze gatunków zagrożonych, można kupić dzisiaj praktycznie w każdym sklepie! Ponieważ zamawiałem je u hurtownika, mogłem się zapytać o pochodzenie tych ryb. Otrzymałem zapewnienie, że ryby pochodzą z hodowli w Tajlandii (ponoć bez problemu rozmnażają je w tamtejszej wodzie), ba, kolejne egzemplarze dostają nawet specjalny hodowlany certyfikat, by mogły potem stać się przedmiotem handlu na całym świecie. No niby wszystko jest w porządku, ale…

Z doświadczeń podróżnika

W swoim życiu trochę podróżuję. Zwiedziłem ponad siedemdziesiąt krajów i z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że w krajach rozwijających się, a więc tam, gdzie żyją nasze rybki akwariowe, każdy certyfikat czy inny dokument można załatwić dosłownie za parę (no, czasem może za kilkaset) dolarów.

I tak jak w przypadku wymienionej wcześniej rybki, dziwnym zbiegiem okoliczności na rynku w Europie pojawiają się różne gatunki – i to akurat w czasie, gdy na przykład w Tajlandii są odpowiednie warunki do odłowów z naturalnych biotopów. Czytając w internecie, że jakiś gatunek (dajmy na to nasza bocja karłowata) zagrożony jest wyginięciem wskutek popytu nań akwarystów, zastanawiam się, czy osoba to pisząca cokolwiek rzeczywiście wie o środowisku naturalnym występowania tego właśnie gatunku.

Czerpię z własnych obserwacji, nie zaś z artykułów zamieszczanych w internecie. W państwach azjatyckich i południowoamerykańskich, czyli wszędzie, gdzie tylko mogłem, starałem się dotrzeć do naturalnych biotopów (nie w celach badawczych, ale z ciekawości) i muszę stwierdzić, że w tych biednych krajach każda forma życia –  krewetka, ślimak czy ryba (nawet wielkości bojownika) jest „wyszarpywana” ze środowiska w celach konsumpcyjnych. Wartość odżywcza garści smażonych prętników jest niewielka, opiekanych na ognisku dyskowców może trochę większa, więc jeśli pojawi się amator, który odkupi te złowione rybki od tubylców dla przemysłu (bo tak to trzeba określić) akwarystycznego, to tubylcy kupią lepsze mięso, a część odłowu dożyje swoich dni w akwarium (może nawet się rozmnożą).

Oczywiście osobną kwestią są ilości pozyskiwanych ryb. W krajach azjatyckich wiele gatunków rozmnażanych jest jednak w sadzawkach czy basenach – łatwiej je stamtąd przecież odłowić niż w trakcie włóczęgi się po dżungli.

Bieda, przeludnienie i… akwarystyka

Populacja ludzka powiększa się w niesamowitym tempie – zwłaszcza w krajach bytowania naszych rybek. Ludzie zajmują coraz większe obszary, wycinając dżunglę i osuszając bagna. W krajach rozwijających się w zasadzie nie buduje się oczyszczalni, zatruwa się rzeki i naturalne biotopy. Nikt nie przejmuje się małymi rybkami, narybek garściami wrzucany jest do garnka, a jak jest go więcej, to jest suszony na słońcu na później. Nie wiem, czy w ramach tak przeogromnej skali wyłapywania wszystkiego, co się da zjeść, zwłaszcza w różnych prowincjach Tajlandii, Kambodży, Indii czy Chin, zrzucanie winy na akwarystów jest uzasadnione.

Pozytywy akwarystyki

Pozostaje jeszcze jeden argument za hodowlą ryb w akwarium. Otóż Armagedon, którego sprawcą stał się człowiek, kiedy wpuścił do Jeziora Wiktorii okonia nilowego, spowodował, że wiele gatunków ryb bytujących przez wieki w tym jeziorze spotkać możemy dzisiaj już tylko w akwariach.

Dobrze, że w przypadku roślin wodnych problem ten przestaje istnieć. Wystarczy bowiem niewielka ilość materiału macierzystego, by metodą in vitro namnożyć „zielone wyposażenie” akwariów.

Na koniec dodam, że kolejny wielki pozytyw posiadania akwarium sprowadza się do wiedzy, którą nabywamy obserwując podwodny świat. Naukowcy rzadko zajmują się przecież małymi rybkami (nie ma jak przerobić ich na „mięso”), a w naturze jak je podglądać? Kto zaś z nas nie gapił się z nosem przy szybie, gdy nasze rybki odbywały tarło? Obok w telewizji wybory, zamieszki rasowe, a my zajęci naszym światem pielęgnujemy akwarium, czyli własne zdrowie psychiczne.

Wracając do tytułowego pytania: ryby z hodowli czy z natury? Myślę, że każdy z nas powinien sobie sam na to pytanie odpowiedzieć. Ideałem byłoby trzymanie tylko tych ryb, które sami rozmnożymy, ale wiem, że dla wielu z nas nie jest to możliwe.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sprawdź również
Close
Back to top button