Paweł Czapczyk: Panie Adamie, rola ogrodów zoologicznych sprowadza się dziś coraz częściej do edukacji – z jednej strony, a z drugiej – do stwarzania odpowiednich warunków do życia zwierzętom ginącym w naturze. Kolejnym etapem może być wsiedlanie konkretnych gatunków do środowiska naturalnego. Pan prowadzi program reintrodukcji żółwia błotnego…
Adam Hryniewicz: Panie Pawle, powinniśmy raczej mówić o „introdukcji”, gdyż nie wypuściliśmy przecież żółwi w miejscu, w którym one ponad wszelką wątpliwość kiedyś występowały. Wprawdzie zasiedlały one ogólnie ten rejon Mazowsza, ale czy dokładnie to miejsce było penetrowane przez żółwia błotnego – nie potrafię powiedzieć. Bezpieczniej jest zatem mówić o restytucji gatunku lub o tworzeniu nowych populacji czy nowych siedlisk.
A kiedy dokładnie zrodził się pomysł, który doprowadził do pierwszej w Polsce introdukcji żółwia błotnego?
Wszystko zaczęło się piętnaście lat temu od programu czynnej ochrony tego gatunku na Mazowszu. W miarę zdobywania stosownej wiedzy zmodyfikowaliśmy zresztą niektóre nasze działania. Zapewne warto pomyśleć o introdukcji czy reintrodukcji żółwia błotnego również w innych rejonach kraju, ale my ograniczamy się tylko do terenów Mazowsza, gdyż działania na szeroką skalę stanowiłyby dla nas, jednej czy kilku osób, zbyt duży wysiłek.
Co zdecydowało o wyborze akurat tego gatunku?
Żółwia błotnego? To bardzo proste: ja kocham żółwie, a tylko ten jeden żółw jest naszym gatunkiem rodzimym. Wcale nie było więc wyboru – był natomiast obowiązek i konieczność.
Jak zatem wytypowano akwen do introdukcji? I co przede wszystkim brano pod uwagę?
Rozpatrywano kilka aspektów. Głównie bazę pokarmową, spokój i komfort życia. Ale wyjaśniając rzecz nieco bardziej szczegółowo, musiał to być – po pierwsze – zbiornik wodny, w którym woda utrzymuje się przez cały rok – to znaczy latem nie wysycha, a podczas nawet bardzo srogiej zimy nie zamarza. Po drugie, sprawdzono, czy żółwie będą miały tam możliwość wygrzewania się na słońcu – najlepiej na ustronnej i niedostępnej ludziom wysepce. Po trzecie, wzięto pod uwagę walory turystyczne miejsca – to znaczy wytypowano taki zbiornik, który nie będzie obarczony presją ani turystyczną, ani wędkarską. Po czwarte, przebadano to miejsce pod kątem obecności drapieżnych ryb i ewentualnych konkurentów pokarmowych. Po piąte, sprawdzono, czy w tym rejonie znajdują się dobre miejsca na lęgowiska, czyli łachy piaszczyste o odpowiedniej wystawie słonecznej. Ostatecznie do ścisłego finału przeszły dwie lokalizacje. A która z nich zwyciężyła? – oczywiście z wiadomych względów tego nie powiem.
A kiedy w ogóle pierwszy żółw błotny przyszedł na świat w warszawskim zoo?
Dokładnej daty nie pamiętam, ale było to kilkanaście lat temu. Posiadanie i rozmnażanie tego gatunku nie było początkowo naszym celem. Ale różni ludzie przynosili „niedobitki” żółwi znalezione nad wodą lub zakupione na bazarze (były to żółwie niewiadomego pochodzenia, najprawdopodobniej przywiezione ze Wschodu). W ten sposób trafiały one do warszawskiego zoo i innych tego typu placówek w Polsce. Mieliśmy wtedy grupkę żółwi i raz samica złożyła jajo do wody, które potem odłożyliśmy na parapet, myśląc, że nic z niego nie będzie. Ale powiem Panu, że jeśli się na coś dmucha i chucha, często nie ma satysfakcji, a jak do czegoś nie przykłada się ręki i serca, efekty mogą być zadziwiające. Tak właśnie stało się i tym razem: pół roku później z owego jaja wykluł się żółw błotny, nasz „pierworodny”.
Dzisiaj można podziwiać żółwie błotne w terrarium, ale powstaje u was specjalna strefa żółwiowa na wolnym powietrzu. Kiedy zostanie ona oddana żółwiom do użytku?
Wszystko zależy od wykonawcy. W trakcie budowy pojawiły się bowiem pewne problemy natury technicznej. A całość projektu sprowadza się do oddania dwustu pięćdziesięciu metrów kwadratowych, na których zapanują warunki maksymalnie zbliżone do naturalnych. Żółwi – a zakładamy, że będzie tu żyć najwyżej dwanaście dorosłych osobników – nie będzie trzeba na zimę odławiać i przenosić do pomieszczeń, czyli sztucznie zimować. Wszystko ma się więc odbywać na jednym wybiegu ekspozycyjno-hodowlanym. Żółwie przechodzić tam będą pełen cykl biologiczny: zimowanie, wybudzanie się, gody, składanie jaj, klucie się młodych i… kolejne zimowanie.
Czy w planach macie introdukcję jakichś kolejnych gatunków, które są zagrożone wyginięciem?
Na razie o tym nie myślimy. Przypomnę, że majowa introdukcja żółwia błotnego, której Pan był świadkiem, to w ogóle pierwsze wsiedlenie – przedsiębrane w majestacie prawa – tego rodzimego gatunku, który figuruje w Polskiej czerwonej księdze zwierząt. Nikt przed nami tego nie robił, jesteśmy zatem pionierami i być może popełniliśmy jakieś błędy, które dopiero czas zweryfikuje. Póki co, cały proces usilnie monitorujemy, koncentrując się na poszerzaniu wiedzy właśnie w kierunku tworzenia w przyszłości nowych siedlisk i nowych populacji tego gatunku.
Pytałem o inne gatunki rodzime, bo skądinąd wiem, że pasjonuje się Pan również gniewoszem plamistym. Informacje o liczebności tego węża w Polsce są sprzeczne. Jak jest naprawdę?
Ba, nie potrafię powiedzieć, jaka jest rodzima populacja tego gatunku. Od trzech lat „uganiam się” za gniewoszem, lecz cały pierwszy sezon zszedł mi na poszukiwaniach. I dopiero od dwóch lat obserwuję go w jednym rejonie. O ile wiem, nikt dotąd profesjonalnego monitoringu czy inwentaryzacji siedlisk pod kątem występowania tego węża na Mazowszu nie prowadził. Jeszcze zatem za wcześnie na reintrodukcję czy introdukcję – najpierw trzeba znaleźć dogodne dlań siedliska i poznać jego preferencje oraz warunki życia. Ku temu kieruję obecnie cały mój wysiłek. A odpowiadając na pytanie: gniewosz, czyli miedzianka, może być nawet liczniejszy, niż przypuszczamy. Może wystarczy ochrona bierna, a on, nieniepokojony, sam sobie da radę?
Nawiasem mówiąc, w literaturze przedmiotu często jeden autor powtarzam za drugim niesprawdzone informacje, niemające odzwierciedlenia w naturze.
A co z wężem Eskulapa? W Polsce występuje tylko w ramach jednej, ograniczonej populacji w Bieszczadach. Czy dostrzega Pan szansę na uratowanie tego gatunku?
Zapewne da się go uratować, ale ja się wężem Eskulapa nie zajmuję, gdyż nie sposób prowadzić obserwacje i badania z doskoku, przyjeżdżając na chwilę w miejsce potencjalnego występowania gatunku. Moja wiedza jest zatem w tym zakresie taka sama, jak Pana, czyli ogranicza się do wiedzy książkowej. Nigdy nie widziałem na wolności węża Eskulapa…
Ja tego węża widziałem ostatni raz w zeszłym roku w… łódzkim zoo.
No właśnie. My w Warszawie też mieliśmy „eskulapy”. Musimy jednak pamiętać, że w naszych ogrodach pojawiają się przedstawiciele zarówno rodzimej populacji, jak i węże z południa Europy. Polska enklawa stanowi bowiem północny zasięg występowania tego ciepłolubnego gatunku – klimatycznie nasz kraj pozostaje dla niego wyzwaniem. Należałoby zresztą zrobić badania genetyczne i stwierdzić, jaka jest rodzima linia i jak „eskulap” tu dotarł. Ktoś z naszych herpetologów musiałby się całkowicie temu wężowi poświęcić.
*Druga część rozmowy z Adamem Hryniewiczem, poświęcona płazom i gadom egzotycznym i ekspozycji w Herpetarium warszawskiego zoo, ukaże się w następnym numerze mA.
Opublikowano drukiem w Magazynie Akwarium nr 4/2018 (170).