
Z Waldemarem Jastrzębskim, nestorem polskiej akwarystyki, cenionym i doświadczonym hodowcą ryb słodkowodnych oraz wieloletnim animatorem życia akwarystycznego w Warszawie, rozmawia Paweł Czapczyk
Waldku, jak zaczęła się Twoja przygoda z akwarystyką? Czy mógłbyś przywołać swoje pierwsze wspomnienia związane z rybami i wodą, czyli środowiskiem ich życia?
Jeszcze nie miałem swojego pierwszego akwarium, ale od wczesnego chłopięctwa żywo interesowałem się rodzimymi rybami, które żyły w pobliskim Kanale Bródnowskim. Woda była czysta, wręcz przezroczysta, nie wpadały do niej żadne ścieki. I ja oglądałem z wielką radością pływające i żerujące cierniki, cierniczki, kiełbie i różanki. Te ostatnie będę zresztą wspominał do końca życia. Różanki występowały w większej obfitości w Kanale Żerańskim, do którego wlewał swe wody Kanał Bródnowski. I ja patrzyłem na te przepiękne ryby, na samce różanki, które na tle zatopionych bloków betonowych wyglądały jak najmocniej wybarwione brzanki różowe.
Rozumiem, że w Kanale Żerański żyły też szczeżuje wielkie?
Przypuszczalnie tak. Ale to był początek lat 50. XX wieku. Chodziłem jeszcze do szkoły i nigdy nie wędkowałem. I powiem szczerze, że niespecjalnie znałem wtedy biologię tego gatunku. Co innego cierniki i cierniczki. Je poznałem wtedy bliżej.
Bródno z Zaciszem łączył wówczas drewniany mostek, spinający oba brzegi Kanału Bródnowskiego i rzucający na wodę cień. Siadałem na środku z durszlakiem w ręku, który brałem z domowej kuchni. I tym durszlakiem chwytałem przepływające cierniki.
Co się działo dalej?
Z kolegą stworzyliśmy namiastkę oczka wodnego. pomógł nam sąsiad murarz. Najpierw na podwórku wykopaliśmy dół, a z beczki po smole odcięliśmy dno. Wierzchnią część beczki z zaworem, po jej obróceniu, wkopaliśmy na samo dno dołu, najgłębiej, a na zewnątrz, przy powierzchniowych brzegach dół miał nieco większą powierzchnię w kształcie nasienia fasoli. Dzięki temu mogliśmy wymieniać wodę – po odkręceniu zaworu u dołu spuszczać, a pompą ręczną uzupełniać ubytek. W naszym stawku żyły cierniki, cierniczki, kozy i różanki.
Zasadziliście jakieś rośliny?
Tak. Na samym dnie naszego stawku zalegał czyściutki piasek, który przydźwigaliśmy z Kanału Żerańskiego. A z Kanału Bródnowskiego wzięliśmy rośliny – między innymi moczarkę i rogatka.
Czy latem woda w oczku się nie przegrzewała, temperatura była w nim odpowiednia?
Tak. Stawek miał wprawdzie zaledwie pół metra głębokości, ale osłaniały go trzy potężne krzewy bzu, które rzucały zbawienny cień. Światło było więc rozproszone.
A czym karmiliście swoje pierwsze ryby?
Miałem to szczęście, że około sto metrów od naszego oczka sąsiad miał sad. A w sadzie była sadzawka. Chodziliśmy tam z kolegą i w sadzawce łapaliśmy dafnie. Rozwielitki okazały się nie tylko znakomitym pokarmem dla małych ryb, ale również filtrowały wodę w naszym oczku, co zrozumiałem dopiero po latach. Wtedy odkryłem również, że nieopodal toalet, które mieściły się nie w budynkach mieszkalnych, lecz na zewnątrz, a zwłaszcza przy spadach z drzew owocowych, gdzie ziemia była szczególnie żyzna, żyją białe, długie i cienkie robaczki. Ryby je bardzo chętnie jadły. Wówczas nie znałem ich nazwy, ale dziś podejrzewam, że były to wazonkowce.
Natomiast nigdy nie rzucaliśmy naszym podopiecznym ani klusek, ani pieczywa. Bo – chociaż nie zdawałem sobie jeszcze sprawy z groźby zakwaszenia wody – to przecież już wiedziałem, że taki pokarm zabrudzi i zamuli wodę.
Czy wasze oczko funkcjonowało cały sezon?
Naszą przygodę z oczkiem zaczynaliśmy wiosną, a kończyliśmy późną jesienią – aż do pierwszych przymrozków. Przed przyjściem prawdziwej zimy, a zimy bywały w dawnych czasach srogie, wszystkie ryby wyłapywaliśmy i z powrotem wypuszczaliśmy je w tym samym miejscu w Kanale Bródnowskim, skąd zostały przez nas pozyskane. Cierniki i cierniczki dołączały do stad i grup swoich gatunków, które jeszcze pod mostkiem pływały, a kiełbie szły od razu na dno, na piasek, także różanki odnajdywały szybko swoich pobratymców. Nie ryzykowaliśmy więc w okresie zimowym, nie narażaliśmy naszych ryb i nawet rośliny z powrotem wrzucaliśmy do cieków wodnych.
A chcę tobie, Pawle, jeszcze powiedzieć, że nad tym stawkiem w sadzie poznałem pierwsze nasze ptaki – zachwyciłem się szczygłami i dzwońcami, które przylatywały, by się wykąpać i by się napić wody. Z kolei nasze krajowe ryby obserwowałem też w Wiśle, zwłaszcza wiosną, kiedy z Bródna szedłem do centrum miasta – i przedzierałem się nierzadko przez chaszcze i rozlewiska – by skrócić sobie drogę do Mostu Poniatowskiego…
CDN