Artykuły

Kamil Hazy: Śmigus-dyngus, czyli o obecnym stanie akwarystyki w Polsce

Felieton akwarystyczny

Akwarystyka. Kamil Hazy: Śmigus-dyngus, czyli o obecnym stanie akwarystyki w Polsce

Pełny tekst artykułu: Kamil Hazy: Śmigus-dyngus, czyli o obecnym stanie akwarystyki w Polsce. Opublikowano drukiem w Magazynie Akwarium nr 3/2019 (175).

Akwaryści w Polsce od jakiegoś czasu uprawiają swego rodzaju śmigus-dyngus. Chlapią się wodą ze swoich akwarystycznych poletek, licząc na to, że ich działania zostawią na przeciwniku trwalsze plamy. Szczególnie widoczne jest to w kontekście rozmów o akwarystycznych stylach, ale problem można zdiagnozować niestety znacznie szerzej. Krystalizację części ze wspomnianych stylów widzimy w ostatnich latach, pozostała część jest obecna w zasadzie „od zawsze”. Raz po raz dochodzi między ludźmi do słownych potyczek, przekomarzań i swoistych wojenek na przechwałki. Póki nie prowadzą one do inwektyw, wzajemnych obrażeń i pogardy, póty można patrzeć na to wszystko jak na docieranie się trybów w organizmie jednej, wielkiej rodziny. Czasem, obserwując kolejne emocjonalne wystąpienia, przymykam lekko oczy i w mojej głowie kształtuje się obraz, do którego chciałbym Was zaprosić.

akwarystyka
Rys. Monika Żurek

Stara Szkoła Akwarystyki siedzi jeszcze całkiem wygodnie w bujanym fotelu stojącym przy kominku i z nostalgią leniwie spogląda w swoje ramowe akwarium. Z przygasającą fajką w dłoni, filiżanką parującej herbatki, maślanym herbatnikiem, grzejąc sobie stopy przy kominku, ustami swoich przedstawicieli, artykułuje nadgryzione zębem czasu i naukowych badań, prawidła, których sama już nie jest całkowicie pewna. Pamięć czasem zawodzi, doświadczenia mieszają się i zlewają w jedno, a cykliczne powtórzenia utrwaliły tylko jedną słuszną wersję. Stanie na straży swoich przekonań, gdy wokół młodzież wchodzi w dorosłość, jest bardzo męczącym zajęciem, toteż coraz rzadziej spotkać można Starą Szkołę na mieście. Najczęściej, gdy nie siedzi w fotelu, staje za firanką i podgląda przez szybę bawiące się w piaskownicy dzieci. Kiedy już jednak wychodzi, to burczy pod nosem i macha zawzięcie swoją kilkudziesięcioletnią laską, a siatami wypchanymi po brzegi masą ciężkich i zbędnych urządzeń obija dla zasady łydki wszystkim przechodniom. Po powrocie, w domowym zaciszu, nabiera jednak trochę ogłady. Dzieje się tak szczególnie wtedy, kiedy odwiedzają ją wnuki, a ona staje się miłą starszą panią, która nakarmi i pogłaszcze po głowie. Stąd, mimo całej jej zgryźliwości i czasem nieżyciowych prawd, nadal ma swoich zwolenników, rekrutujących się głównie z najmłodszych stażem akwarystów. Stawiający pierwsze swobodne kroki „narybek” często sięga do historii, które kojarzą im się ciepło i nie jest to absolutnie złe, niestety przegrywa zazwyczaj po czasie z nowymi argumentami, a okopane na swoich pozycjach „babcine prawdy” zamierają wraz ze stygnącą herbatą.

Młodzież po studiach, przesiąknięta chemicznymi regułkami, urzeczona technicznymi nowinkami i zakochana w oślepiającym świetle, broni zaciekle swojego „evidence based aquaristics” przed całą resztą. Akolici kultu „mistrza ze wschodu” organizują obrzędy w zamkniętym kręgu, do którego wkupić się trzeba wymawiając zaklęcia w obcym języku. Oyaishi, Fukuishi, Soeishi, Suteishi, Oyaishi, Fukuishi… Najlepiej szeptać ten zlepek podczas patrzenia w akwarium, przed snem, przy myciu zębów (chociaż to nieco utrudnione) i zawsze wtedy, kiedy zagotują nam wodę pod gwizdkiem jacyś „wyznawcy ciemnogrodu”. Swoją drogą, to całkiem uspokajający ciąg słów. Dodatkowo nie powinno się przestawać myśleć i pisać, wszem i wobec, poradników o chemii wody, a w każdej dyskusji należy wysuwać na pierwszy plan wagę i rolę makro, mikro, nano, piko, ale też mega oraz giga. Bez tego, jak wiemy, akwarystyka staje się niczym innym jak tylko lekko bezmyślnym trzymaniem naszpikowanej pierwiastkami cieczy użytkowanej przez biologicznie czynne organizmy proste i złożone, w twardym, przezroczystym ciele stałym, zbudowanym głównie z krzemianów, powstałym w wyniku przechłodzenia stopionych surowców mineralnych i nieorganicznych bez etapu krystalizacji składników. Uff… Na marginesie, przy okazji notując wyniki testów w swojej opasłej księdze mistycznej, akwarystycznej wiedzy, można też zignorować trochę badań naukowych, które akurat nie pasują pod nasze ukute z mozołem tezy – wszystkie badania naukowe, są przecież bezproblemowo dzielone na te wartościowe i bezwartościowe – ot, nauka, panie doktorze. Nie po to coś się studiuje, by potem zmieniać to, co się wie, i patrzeć na to pod innym kątem. Przecież i tak przyszłość będzie należeć do jednej drogi, a naukowy konsensus jest ustalony i leży dokładnie w punkcie, gdzie umieszcza się pierwszy kamień w iwagumi, a ryby wśród górskich szczytów wyglądają wielokrotnie lepiej niż ptaki.

Młodzież, która zamiast przytwierdzania sobie mikroskopu do oka wybrała wyjście w plener, spogląda spod naciągniętego na głowę kaptura pozieleniałymi od kontaktu z naturą oczyma. Trochę oderwani od otaczającej rzeczywistości, lekko nieobecni i wyobcowani, rozmyślają o tym, w którym lesie szukać drewna, a na którym polu otoczaków. Najchętniej założyliby na siebie rybią łuskę i zanurkowali gdzieś w „blekłoterze”, byle tylko mieć jak najwięcej kontaktu z czystą, podwodną niszą środowiskową, a potem rozkochanymi głowami tworzyliby wizję jak najwierniej oddającą, to co widzieli, będąc rybą. Wprawdzie i na nich nauka odbiła swe piętno, ale wykorzystują ją tylko w kontekście upodobnienia swojego akwarium do przyrody, nie przywiązując do chemicznej precyzji tak wielkiej wagi jak do prób zachowania naturalności procesów biologicznych i jak najmniejszej w nie ingerencji. Na pewnym poziomie ich podszytego naturą haju są bowiem ujednoliceni ze światem i nie chcą nim bezwzględnie, precyzyjnie władać. Pragną raczej, by ten świat mógł przetrwać w jak najmniej przetworzonej przez człowieka formie. Buntują się (często przesadnie) wobec sztywnego zapisywania przyrody w tabelki, wobec gloryfikowania jednych organizmów kosztem innych oraz wobec braku poszanowania dla odwiecznych praw natury. Oczywiście, jak każde istoty czerpiące garściami z natury, szukają w niej piękna i widzą je często tam, gdzie nie widzą go inni. Akwarystyka jest dla nich pomostem między codziennością, w jakiej muszą funkcjonować, a taką, w jakiej chcieliby przebywać jak najczęściej.

Rodzice, kochający rośliny i wodne zwierzęta, ale podchodzący do nich z sercem, a nie fiolką odczynnika i dozownikiem „płynnego dobra”, patrzą na całe towarzystwo z miłością, ale też zmęczeniem i lekkim niezrozumieniem. Kiedy oni zaczynali rewolucjonizować akwarystykę, nauka i technika nie była aż tak rozwinięta jak dzisiaj, a dostęp do odległych zakamarków świata nie był tak prosty. Dziś na wyciągnięcie ręki mają wiele więcej, ale z poziomu swojego ugruntowanego postrzegania najczęściej nie bardzo chcą po to sięgać. Korzystają zatem najczęściej wybiórczo, na tyle, by nie burzyć pomnika, do którego czują tak wiele, ale by wyglądał on piękniej. Zamiast analityki wkładają miłość i zrozumienie, zamiast buntu wkładają spokój, opanowanie i przemyślaną wizję rozwoju, którą potrafią z nie najgorszym wyczuciem modyfikować. Popełniają oczywiście błędy, zmieniają swoje postrzeganie, rezygnują z tego, co sprawia problemy, ale potrafią niejednokrotnie z prostoty wyczarować coś niepowtarzalnego. Przestali już próbować godzić między sobą zwaśnione światy, godzą się raczej ze sobą, powoli czując, że bliżej im jednak do starej szkoły, niż do młodzieży. Przemijanie, paradoksalnie, dosięga ich mocniej niż staruszków, którzy łatwiej trafiają do najmłodszych. Wyrażają po cichu nadzieję, że też znajdą grupę swoich naśladowców, wśród młodzieży, która okrzepnie nieco z czasem.

akwarystyka
Rys. Monika Żurek

Cała ta rodzina funkcjonuje niezależnie i głównie w przelotnych chwilach spotyka się ze sobą. Wtedy iskrzy. Każdy, kto ma rodzinę, wie jednak, iż to normalne zjawisko, kiedy stykamy między sobą materiały o odmiennych ładunkach emocjonalnych. Cały szkopuł w tym, byśmy byli rodziną, która przynajmniej w niedzielę zasiada do wspólnego obiadu i podczas przyjemnej konsumpcji dwóch dań z deserem wymienia się uprzejmościami, chowając w kieszeń kamyki podpisane swoimi prawdami, którymi na co dzień rzuca w innych. Póki tak się dzieje, nie mamy wszyscy powodów do zmartwień. Niestety, coraz częściej nie potrafię już przymykać oczu i widzę wyraźniej, że niedzielny obiad jakby krótszy, a jego uczestnicy bardziej nieobecni niż zazwyczaj. Zamiast mówić i słuchać, tylko mówimy. Kiedy zaczynają mówić inni, odwracamy głowę. Jedni z nas gapią się w smartfony, inni w książki, kolejni w swoje roślinne kąciki, a ostatni całkiem za okno. Przestaliśmy szukać wspólnego mianownika, szklanych płaszczyzn porozumienia, w których obrębie się wszyscy poruszamy. Za dużo w nas agresji, niezrozumienia i egoizmu. Czy ktoś z nas jest lepszy w swojej wizji? Nie. Czy ktoś z nas robi coś donioślejszego niż pozostali? Nie. Wszyscy kochamy to samo, tylko inną miłością. Z niegasnącą nadzieją patrzę w stronę tych kilku imprez akwarystycznych, które jako jedyne jeszcze próbują łączyć nas ponad podziałami, ale i tutaj zaczyna być widoczny coraz większy rozłam i wzajemne podkopywanie sobie stołków. Rywalizacja o „narybek” akwarystyczny, uprawianie swoich kultów i niestety, muszę o tym wspomnieć, chęć wyciągnięcia z branży jak największych pieniędzy, wpycha nasze hobby na antagonistyczne tory. Często nawet może chcemy dobrze, ale poprzez brak poszanowania do wiedzy pozostałych członków rodziny i braku chęci ich wysłuchania brniemy w swojej wizji, która prowadzi do wypaczeń. Organizujemy coś bez poszanowania zasad i wartości, których nie próbujemy poznać, a potem oburzamy się, gdy ktoś zwraca nam uwagę albo (o zgrozo!) organizuje coś po swojemu. Żaden z członków rodziny monopolu na wiedzę o świecie nie ma i mieć nie będzie – musimy o tym pamiętać. Różnorodność winna być piękna a nie obrzydzać, i na tym winniśmy się skupić, jeśli oczywiście jeszcze chcemy być rodziną. Chcemy, drodzy akwaryści?

akwarystyka
Rys. Monika Żurek
Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sprawdź również
Close
Back to top button