Nasz redaktor naczelny, Paweł Czapczyk, znany jest Czytelnikom mA z licznych artykułów i fotografii akwarystycznych. Nie wszyscy jednak wiedzą, że z wykształcenia jest doktorem nauk humanistycznych.
Publikuje również w czasopismach poświęconych literaturze i sztuce („Twórczość”, „Nowe Książki”, „Więź”, „Arttak”, „Res Publica Nowa”, „Znak”, „Odra”). Jego rozmowy z Zygmuntem Kubiakiem, znanym nam wszystkim głównie z Mitologii Greków i Rzymian, wydane w 2009 roku pod tytułem Klasyczne miary i świat współczesny, otrzymały wyróżnienie jury Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych. W 2011 roku natomiast spod jego pióra wyszedł Portret humanisty. Zygmunt Kubiak w kręgu eseistyki, mitologii i krytyki kultury.
Najbardziej znaną publikacją Pawła Czapczyka jest książka Zwierzęta chronione w Polsce wydana i wielokrotnie wznawiana przez wydawnictwo Publicat. Akwaryści znają naszego Laureata z lektury książki Akwarium. Kompendium dla początkujących i zaawansowanych, a także licznych artykułów publikowanych na naszych łamach, a terraryści – z wydanego w ostatnim czasie kompendium pt. Terrarium.
– Pawła Czapczyka poznałam na targach Aquazoo w Poznaniu w 2012 roku – mówi Anna Stepnowska, wydawca „Magazynu Akwarium”. – Wcześniej rozmawialiśmy przez telefon na temat współpracy z naszym czasopismem i umówiliśmy się na spotkanie na terenie MTP właśnie na naszym stoisku w rodzinnym mieście Pawła. To było bardzo miłe spotkanie, rozpoczynające długą, owocną współpracę. Pomyślałam wtedy, że Paweł byłby pokrewną duszą dla Darka Firleja, że pewnie dobrze by się im ze sobą rozmawiało. To byłyby rozmowy na tematy akwarystyczne, ale także o wartościach. To bardzo cenne w dzisiejszych czasach, kiedy tak bardzo liczą się pieniądze, kiedy przyjaciel dziś, jutro łatwo staje się wrogiem, kiedy trudno o prawdziwe osobowości, że w „Magazynie Akwarium” znalazł się ktoś godny zaufania, ktoś z mocnym kręgosłupem i zasadami, no i – oczywiście – z wiedzą. Ale o tym już dalej – sam Laureat.
Kiedy miałem osiem lat,
dostałem od rodziców swoje pierwsze upragnione akwarium. Byłem wówczas członkiem Ligi Ochrony Przyrody i marzyłem o zostaniu w przyszłości takim odkrywcą i skrybą, jak Karol Darwin, a jeszcze lepiej – podróżnikiem, pisarzem i popularyzatorem roślin i zwierząt tej klasy, co współpracujący z telewizją BBC David Attenborough. Charyzmatycznym globtroterem wprawdzie nie zostałem, ale autorem i popularyzatorem przyrody – i owszem. Wspomniane zaś akwarium miało zaledwie 14 l pojemności. I choć jego wielkość, a także oprzyrządowanie, czyli piaskowa grzałka bez termoregulacji i terkoczący jak wiertarka sąsiada brzęczyk, nie spełniały dzisiejszych norm, byłem zachwycony. Zresztą takie cuda techniki, jak kompatybilne ze zbiornikiem, a stymulujące fotosyntezę roślin oświetlenie, stanowiły dopiero pieśń przyszłości.
Po lekcjach
często zachodziłem do pobliskiego sklepu zoologicznego i – ku utrapieniu sprzedawcy – jak zahipnotyzowany wpatrywałem się godzinami w podwodne mikroświaty. I już w pierwszej klasie liceum stałem się posiadaczem wykonanego na specjalne zamówienie ramowego akwarium (tak, tak – epoka klejonych zbiorników dopiero się zbliżała) o 175-litrowej pojemności. Jakaż rozpierała mnie duma, gdy koledzy z klasy z zazdrością patrzyli na symetrycznie pływające wśród amazonek stadko żaglowców, a wynurzający się z granitowej groty dorodny kiryśnik czarnoplamy budził postrach w oczach najładniejszej z moich ówczesnych koleżanek.
W tym okresie często już odwiedzałem Stare Zoo w Poznaniu, które cyklicznie sprzedawało tzw. nadwyżki hodowlane. Tą drogą wszedłem w posiadanie księżniczek z Burundi – pięknych, zadziornych, a zarazem subtelnych taksonów z jeziora Tanganika – ukochanych ryb mojej młodości. Umieszczenie owych księżniczek w specjalnie dla nich przygotowanym akwarium, z całą tylną ścianą wylepioną łupkami ilastymi i piętrowo ułożonymi skałami, jakże różniącym się wystrojem od opatrzonych aranżacji dla popularnych i łatwo dostępnych gupików, mieczyków, platek, neonów, kardynałków czy żałobniczek, było początkiem mojej długoletniej przygody z rodziną Cichlidae.
Liczne pyszczaki z jeziora Malawi,
zanim jeszcze zapanowała na nie szalona moda, tarły się u mnie w pełnej krasie swoich barw, z niewiarygodnym wigorem i bezprzykładnym animuszem. Co rusz odsprzedawałem potem ich nadmiar lub wymieniałem je na pokarm i akcesoria w zaprzyjaźnionych sklepach akwarystycznych.
Z kolei pielęgnice i pielęgniczki
z obu Ameryk stały się moim oczkiem w głowie już po studiach. Ale na tyle, na ile pozwalały mi warunki lokalowe, cały czas nie zapominałem o hodowli rozmaitych gatunków tanganickich pielęgnic: zarówno mięsożernych (szczelinowców, muszlowców, naskalników), jak i roślinożernych (tropheusów).
Stopniowo ulegałem też modzie na akwaria w stylu japońskim,
krewetkaria i paludaria z imponującą częścią wodną, stanowiącą matecznik dla rozmaitych gatunków roślin błotnych i odmian mchów. Kiedy natomiast pokochałem rośliny pływające, to – nie ma co ukrywać – nie zaznałem spokoju dopóty, dopóki każde lustro wody z rybami preferującymi światło rozproszone – czy akurat pływały u mnie piranie, czy dzikie żyworódki – nie pokryło się limnobium rozłogowym, salwinią pływającą lub szczególnie przeze mnie lubianą paprocią – azolą karolińską.
Trudno mi dzisiaj nawet wymienić wszystkie zwierzęta wodne i rośliny, które przez minione lata stały się obiektem mojej hodowli i uprawy. A były wśród nich i popularne brzanki, i sporadycznie spotykane, a często nieopisane jeszcze zbrojniki; i wymagające rośliny łodygowe (które zakwitały na substracie torfowym wkrótce po przeniesieniu ich do paludarium), i znoszące niemal każde warunki środowiskowe nurzańce i żabienice.
Z biegiem lat zacząłem jednak „polować” na ryby dla koneserów – spotykane w Polsce nader rzadko, jak chociażby Chapalichthys pardalis. Tak przyjechały do mnie również „dzikusy” z odłowu – reprezentanci taksonu Neolamprologus obscurus, Neolamprologus hecqui i Telmatochromis vittatus. Każdorazowe ich rozmnożenie dostarczało nieporównywalnej z niczym innym satysfakcji – ja, „stary dziad”, cieszyłem się wtedy jak dziecko. Płakałem też jak dziecko, kiedy na moich oczach narybek czerwieniaka dwuplamego pożerał się wzajemnie w okrutnym procederze kanibalizmu…
I jeszcze jedno: pierwszym gatunkiem ikrowym, który „samorzutnie” rozmnożył się w moim niewielkim akwarium, kiedy miałem bodaj dziesięć lat, był wielkopłetw wspaniały – prawdopodobnie pierwszy egzotyczny takson rozmnożony w Europie jeszcze w XIX wieku. Historia akwarystyki zatoczyła wtedy dla mnie małe koło. Pomyślałem oto, że i ja, domorosły i małoletni hodowca z Polski, symbolicznie powielam właśnie w swoim pokoju ten podstawowy dla dziejów akwarystyki akt.
W 2016 roku Paweł Czapczyk został uhonorowany Nagrodą im. Darka Firleja. To był początek nowej historii Magazynu Akwarium, w której objął też tekę redaktora naczelnego.
- Terrarium13,00 zł
- Ryby krajowe do oczka wodnego2,46 zł
- Małe akwarium biotopowe (200l)2,46 zł
- Aquascaping – przykłady aranżacji Pawła Mielniczka2,46 zł
- Prace pielęgnacyjne i porządkowe w oczku wodnym jesienią2,16 zł
- Hiacynt wodny (Eichhornia crassipes)2,16 zł
- Pistia2,16 zł
- Czworook (Anableps anableps)2,46 zł